wtorek, 22 września 2015

Wspólna pasja

Słyszeliście, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Coś w tym jest, bo mamy z Bartkiem wspólną pasję. Samochody.

Samochody to coś co nas kręci. Wie o tym każdy facet i część kobiet. Ale jak, samochody to zawsze była moja pasja. Choć być może trudno w to uwierzyć, to do dziś pamiętam jak miałem chyba 5 lat i dostałem od swojego taty metalowego resoraka Volvo 750. Cały metalowy, z MATCHBOX. A w drugiej połowie lat osiemdziesiątych to było coś… Mam go do dziś, a w przyszłym roku minie 30 lat od jego produkcji. Samochodami interesowałem się od małego, i do dziś jest to jedna z moich pasji. Dlatego tym bardziej się cieszę, że mogę moją pasję dzielić z synem. Niby to naturalne, że chłopak interesuje się samochodami, ale cieszy. Latem, we dwóch odwiedziliśmy targi tubingowe, gdzie mieliśmy okazję zasiąść między innymi za kierownicą krwisto-czerwonego Ferrari.

Pierwsze samochodziki jakimi bawił się Bartek to były  moje. Tak, stary koń i bawi się samochodami… Możliwe. Kilka lat temu jedna z firm zaczęła produkować zabawki- samochody rodem z PRL. Maluch, Polonez, Warszawa, Nysa. Bartek bawi się wszystkimi. Ale prawdziwą furorę robią samochody co robią „ijo”. Czyli dla nie wtajemniczonych, z sygnałem na dachu. Bartek dostał 2 takie, straż pożarną i ambulans. Z napędem sprężynowym, które dodatkowo po naciśnięciu tylnej osi zaczynają migać kogutami i wydawać dźwięk syreny. Czad. 

Resoraki to jedno, a prawdziwe samochody to drugie. I tu zaczyna się prawdziwa jazda. Prawdziwa, bo Bartek uwielbia „prowadzić”. Czyli siadać u mnie na kolanach i jechać ze mną od bramy i wjeżdżać  do garażu, siedząc ze mną na kolanach. A jak jeszcze przy tym zatrąbi to jest pełnia szczęścia. Ze mną, z dziadkiem. Nie ważne, byle za kierownicą. Już wie gdzie stacyjka, gdzie się zmienia biegi i gdzie jest gaz. A ma dopiero 2 lata.

I już dostał swój pierwszy samochód. Taki na akumulator, w którym może jeździć sam, naciskając gaz. A, że z niego taki samochodziarz zaczęliśmy go uczyć rozpoznawania marek samochodów. Oczywiście po znaczkach ;). Zaczął od Peugeota, bo tata jeździ Peugeotem. Później była Toyota (bo szwagierka ma), a później Opel, Honda, Audi, a ostatnio nawet Renault. Ostatnio każdy spacer obok jakiegoś parkingu wzbogacony jest o atrakcje jakie samochody są zaparkowane lub jadą ulicami. Jeśli tylko Bartek zna już tą markę musi powiedzieć jaki to samochód. A skoro tak dobrze mu idzie to za chwilę wprowadzimy kolejną nazwę. 


Wiec szerokiej drogi. I jak to mówią starzy wyjadacze, szerokości i przyczepności ;)

niedziela, 6 września 2015

Drugi krok

Kiedy pieluchy zaczynają być już obciachem czas na naukę sygnalizowania potrzeb. Czyli nauka wołania „siku”.

Jakoś na początku lata zaczęliśmy uczyć Bartka aby wołał, że chce siku i kupkę. I choć początki były trudne, bo opór Bartka był wręcz wybitny, odnieśliśmy w tej materii sukces. Bartek już od ponad miesiąca woła za każdym razem jak chce się wysikać czy zrobić „dwójkę”, A pieluchy zakładamy mu (i to jedynie asekuracyjnie aby nie posikał łóżka) tylko do spania  na noc i podczas popołudniowej drzemki lub jak musimy jechać gdzieś, gdzie nie będzie możliwości natychmiastowej reakcji na nagłą potrzebę. Bo jak „siku” się chce to teraz, zaraz, natychmiast i nie ma, że za chwilę. Już.
Do nauki były potrzebne oczywiście odpowiednie akcesoria. Po pierwsze nocnik i nakładka dla dzieci na deskę klozetową. Przydatna będzie również specjalna podstawka, którą można postawić przed kibelkiem, aby dziecko stało wyżej. I tu chwila na wyjaśnienie. Piszę jak to jest z chłopakiem, z racji, że mam syna. Jak to jest z dziewczynkami nie mam pojęcia wiec nie będę się wypowiadał ;)

Początki były trudne, choćby z tego powodu, że nocnik ewidentnie „parzył”, podobnie specjalna nakładka na deskę klozetową. Dlatego pierwsze próby sikania na zawołanie były do… kwiatka na podwórku bo Bartek, jak na chłopaka przystało sika na stojąco. Trudno się mówi, jednego trzeba było poświecić dla „wyższej” idei. A wyglądało to tak: Bartuś, chcesz siku? Nie, a może jednak. I za którymś razem Bartek się wysikał. 
 Oczywiście na początku trzeba było mu zasugerować, że mu się chce ale pomału Bartek załapał o co chodzi. Teraz ładnie woła kiedy mu się zachce, a także wysika się na żądanie, oczywiście jeśli ma coś do wysikania ;). A technicznie wygląda to tak: stawiamy podstawkę przed kibelkiem, Bartek staje na podstawce, spodnie do połowy masztu i niech się leje, prosto do muszelki. Podobnie było z dwójką. Na początku robił do nocnika ale prawdziwy entuzjazm Bartek wykazał jak przekonał się do nakładki na deskę i do tego, że „dwójka” robi plum do wody. Pomocny w przekonaniu dziecka może być grający nocnik. Są takie nocniki (są, wcześniej o tym nie wiedziałem, ale są) które posiadają specjalne czujniki, które po zalaniu lub „zabrudzeniu dwójką” uruchamiają melodyjkę, co dla dziecka może być sporą atrakcją, która ułatwi przełamanie wewnętrznych oporów ;)
Może w tym szaleństwie jest metoda…